poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 7

Gdzieś, znaczy gdzie? – zapytał Zabini przyjaciela.

-Znaczy, że z dala od ciebie. – odpowiedział  wymijająco blondyn po czym ruszył w stronę swojego dormitorium, jednak ledwo przeszedł dwa kroki, gdy został uderzony jedną z poduszek leżących na kanapie.

-Ej! A to, za co? – odwrócił się gwałtownie i spojrzał na naszą trójkę groźnie. – Które z was to było?

-To ja! – rzekłam odważnie.

-Wcale nie! To ja! – zawtórował mi Blaise.

-Skądże! To ja! – dopowiedziała Pansy, która rzeczywiście była tą, która rzuciła w Dracona. Zaczęliśmy się teatralnie przekrzykiwać, aż w końcu biedny ślizgon o jasnych blond włosach westchnął zmęczony i bez słowa skierował się do swojego dormitorium.

***

Odbiło mu. Totalnie zbzikował. Nigdy przenigdy nie odszedł bez słowa. Przecież on zawsze musiał mieć ostatnie słowo. – powiedziała Parkinson, kiedy zmierzałyśmy razem na śniadanie.

-Gadasz jak pokręcona. Był zmęczony i najwyraźniej nie miał ochoty na przekomarzanie się z nami. – jednak mimo moich słów nie byłam do końca przekonana o swojej racji. Co prawda, rzeczywiście mogło być tak, że Draco nie miał ochoty na głupie zabawy, ale coś niepokojącego było w jego późnym powrocie do kwater Slytherinu. Sam Blaise mówił, że był pewny, iż arystokrata śpi. To daje do myślenia.

-Miona, patrz! – czarnowłosa wskazała na coś przed nami. Spojrzałam się w miejsce, w które wskazywał palec ślizgonki i… Na Godryka! Tuż przy samym wejściu do Wielkiej Sali stali moi przy… byli przyjaciele, ale nie to było takie ciekawe. Najważniejszą rolę w tym wszystkim odgrywali stojący naprzeciw nich, ślizgoni, którzy mierzyli w Gryffonów swoimi różdżkami. Tamci oczywiście nie byli dłużni. Zapowiada się na walkę.

-Ojej… niedobrze. – jęknęłam przerażona poczynaniami chłopaków. Błagam niech przyjdzie jakiś prefekt i ich uspokoi… chwila… ja jestem prefektem!

-Macie natychmiast opuścić różdżki! – wrzasnęłam z mocą w głosie, która nawet mnie zdziwiła i szybkim krokiem podeszłam do zbiorowiska, które zdążyło się zebrać zapewne oczekując niesamowitej walki Gryffindor kontra Slytherin.

-Odejdź Mionka, to sprawa między nami, a tymi kocicami z Gryffindoru. – machnięciem ręki czarnoskóry pokazał mi żebym się odsunęła. W tej chwili nie był tym miłym chłopakiem, tylko tym, który gardzi czarodziejami z „brudną krwią” i mugolami, nie ma serca i jest cyniczny do granic możliwości.

-Kocicami? Serio Blaise? – zapytał rozbawiony Malfoy nie odwracając wzroku od Harry’ego i Rona. Zabini na to pytanie prychnął wyraźnie rozbawiony.

-Nie nazwę ich przecież lwami. To by był zbyt wielki tytuł, który nie oddawałby w sobie jak „cudowni” są.

-No tak racja, nie pomyślałem. Przy Pottim i Wazlibie mój mózg się zacina. Cud, że oni je jeszcze posiadają. Gdybym był mózgiem Łasica już dawno bym zwiał. – na głośne przemyślenia szarookiego zaśmiało się wielu ślizgonów, natomiast gryffoni skwitowali to jedynie rozgniewanymi minami gotowi stanąć w obronie swoich przyjaciół. Mimo, że już nie byłam Gryffonką poczułam sympatię do swoich kolegów i koleżanek ze starego domu, zawsze podobało mi się jak stają w obronie przyjaciół i bezbronnych.

-Zamknij się Malfoy! – ryknął Ron robiąc krok w przód.

-Ej! Spokojnie koteczku! Jeszcze się zmachasz, a my nawet nie zaczęliśmy. – zadrwił Draco uśmiechając się wrednie, jakby wiedział o czymś, o czym dwaj gryffoni nie wiedzą.

-I nie zaczniecie. – powiedziałam stając pomiędzy walczącymi jak na razie słownie uczniami.

-Niby, dlaczego?

-Bo jestem prefektem i odejmę wam punkty, jeśli rzucicie, chociaż jedno zaklęcie. – położyłam dłonie na biodrach jak zawsze, gdy pouczałam Harry’ego i Rona, gdy jeszcze nie wiedziałam, że jestem córką Voldemorta i wiodłam ciężkie życie szlamy.

-Ja też jestem prefektem i…

-Powinieneś dawać przykład Ronaldzie. – dokończyłam za rudzielca. Przez krótki moment wyglądał na skruszonego. Niestety tylko moment, bo zaraz po tym szybko uniósł różdżkę i rzucił zaklęcie rozbrajające w stronę niespodziewającego się takiego ruchu ze strony chłopaka Zabiniego. Mimo to brązowooki w ostatniej sekundzie zdołał odparować atak. Wkurzył się nie na żarty. Z niesłychaną szybkością podniósł swój magiczny patyk celując w niebieskookiego i krzyknął:

-Jęzlep!

-Yghhh…

-Tarantallegra! – rzucił nagle Harry w Blaise’a. Ten śmiejąc się z Weasley’a nawet nie zauważył, że jest atakowany, przez co jego nogi zaczęły wywijać dzikie pląsy.

-Cholera.

-Levicorpus! – tym razem to Książę Slytherinu postanowił zaatakować. Wybraniec z dziwną lekkością odparował zaklęcie i obaj zaczęli się pojedynkować w pojedynkę, jako iż ich przyjaciele zostali wyeliminowani. Natomiast ja odwróciłam się na pięcie i zamierzałam nie ingerować w sprawy tej dwójki, bo jeszcze dostałabym jakimś zaklęciem. Cóż, przynajmniej próbowałam. Zatrzymał mnie tylko na chwilę Diabeł proszący bym zdjęła z niego klątwę pląsających nóg, jednak skwitowałam to jak on wcześniej mi, machnięciem ręki. Podeszłam to czerwonej z wesołości Pansy, która próbowała ukryć swoje rozbawienie zasłaniając twarz włosami i wzięłam ją pod rękę. Lekkim, łukiem ominęłyśmy zbiegowisko zdziwione, że jeszcze żaden nauczyciel nie przyszedł zrobić porządku, raz przykucając byśmy nie dostały jednym z zaklęć, które pofrunęło w naszą stronę i weszłyśmy do Wielkiej Sali.

***

Minerva McGonagall dopadła nas zaraz po tym jak usiadłyśmy przy stole ślizgonów pytając, co to za zamieszanie na korytarzu. Jakby sama nie mogła sprawdzić, leniwa wiedźma. Potulnie odpowiedziałyśmy, że nie mogłyśmy się przedrzeć przez zbyt wielkie zbiorowisko uczniów, aby zobaczyć. Nauczycielka spojrzała na nas tylko zamyślona i szybkim krokiem skierowała się w stronę dzisiejszej atrakcji w Hogwarcie.

***

Lekcje dłużyły mi się dzisiaj niemiłosiernie, chociaż byłam zadowolona, bo jutro jest sobota i dzisiaj będę mogła rozpocząć poszukiwania pucharu Zeusa, zaczynając oczywiście od biblioteki. Poszukam jak najwięcej informacji o nim, przestudiuję je i zabiorę się za szukanie zabytku w miejscach, w których może być ukryty. To najlepszy plan, jaki mam… i jedyny. Oparłam ręce na ławce wzdychając cicho, jak nie znajdę go do świąt to mój ojciec pewnie mnie srogo ukaże, mam nadzieję, że nie padną żadne niewybaczalne zaklęcia.

-Hermiona! – szturchnęła mnie wyraźnie zniecierpliwiona Dafne Greengrass, z którą siedzę na Numerologii. Spojrzałam na nią nie rozumiejąc, dlaczego mnie szturcha.

-Co…

-Lekcja się skończyła. – powiedziała puszczając mi oczko.

-Oh… Dzięki. – wyszczerzyłam w jej stronę zęby. Bardzo ją polubiłam, co prawda była jedną z plotkar w domu węża, jednak nie dało się nie polubić tak żywej osoby. Była jakby damską wersją Zabiniego, dlatego nie zdziwiłam się, gdy wyznała mi, że skrycie podkochuje się w najlepszym przyjacielu Malfoy’a. Oczywiście przy wszystkich udaje zimną dziewczynę, nienawidzącą mugoli i mugolaków szczycącą się czysto krwistymi ideami. Za szczyt honoru uznałam spiknięcie jej z Diabełkiem. Przyjaźnią się już, więc przynajmniej ten punkt mamy za sobą. Dziewczyna jest blond pięknością, mającą piękne szmaragdowo-zielone oczy i wiedzącą jak dobrać garderobę by wyglądać jak bogini, czego zazdrości jej wiele dziewczyn w szkole. Ma młodszą siostrę Astorię, będącą jej lustrzanym odbiciem, z wyjątkiem brązowych jak gorzka czekolada włosów.

-Będziesz na dzisiejszej imprezie? – zielonooka ponownie wyrwała mnie z letargu.

-Eh… raczej nie.

-Dlaczego? Mówię ci, choć, na co dzień wszyscy w domu Salazara wyglądają na sztywnych to, kiedy wyprawiają jakąś imprezkę to normalnie… brak słów!

-Rozumiem, ale miałam w planach posiedzieć w bibliotece i odrobić zadania. – w sumie to nie skłamałam, rzeczywiście wybieram się do biblioteki, jednak odrobienie prac zadanych na weekend ma być tylko bonusem.

-W… bibliotece?! Dziewczyno! Mowy nie ma! Chcesz czy nie zabiorę cię tam i przy okazji zrobię na bóstwo. Poprawił ci się wygląd, więc dużo robić nie muszę. Natychmiast idziemy do dormitorium przekopać twoje ciuszki!

***

Na Salazara! Jak ty to zmieściłaś w kufrze? Przecież tych ubrań jest z miliard! – pisnęła zachwycona, a zarazem zdziwiona Greengrass. Byłyśmy w moim dormitorium i przeglądałyśmy moje ubrania, albo zaczniemy je przeglądać, bo stojąca obok mnie Dafne na chwilkę się zacięła podziwiając moją garderobę. Zapomniałam wspomnieć, że pokój mam cały dla siebie dzięki stanowisku prefekt Slytherinu. Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego Pansy odstąpiła mi stanowisko i wszystkie wygody, jakie się miało dzięki niemu. Gdy zapytałam o to dziewczynę ta tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:

-Wolałam mieszkać z dziewczynami, a jak zostałam prefektem musiałam się przenieść do osobnego pokoju i jakoś tak zabrakło mi naszych nocnych ploteczek.

W każdym razie nie kwestionowałam jej wyboru, bo i po co? Tylko cieszyłam się z prywatności, jaką dawała mi osobna sypialnia, łazienka i garderoba.

***

Pokazuj się! Muszę zobaczyć czy dobrze leży. – przymierzałam już setny raz ubrania, jakie wybrała mi Daf. Na początku myślałam, że pójdzie nam to gładko, grubo się myliłam. Raz nie spodobało jej się jak ugina się spódniczka podczas chodzenia, raz bluzka za dużo zakrywała, a jeszcze innym razem zbyt wyzywająco wyglądałam. Wyszłam z łazienki z miną skazańca i przeszłam wzdłuż pokoju i z powrotem, aby panna specjalistka w „spraw by Hermiona Riddle znienawidziła wyzywające ubiory” mogła sprawdzić czy moja miniówa dobrze leży podczas ruchu. Przez dłuższą chwilę była cisza, więc zaniepokojona odwróciłam głowę w stronę oniemiałej córki, Greengrassów. Stała z szeroko rozdziawioną buzią i błyszczącymi z… zachwytu oczami?

-I jak? – zapytałam ostrożnie, gotowa zawołać Pansy, którą blond włosa wywaliła i kazała zaczekać, aż wybierze mi idealne ciuchy i wystylizuje.

-Jest… IDEALNIE! – wrzasnęła dziewczyna i podbiegła do mnie otrzepując z mojej bluzki paproszki, które musiały się do niej przyczepić, podczas gdy rzuciłam ją na ziemię. Oczywiście przypadkowo zamachnęłam się nią i tak jakoś wypadła mi z ręki… Ale to szczegół. Nagle drzwi się otworzyły i do środka wpadła z gotową do zaatakowania jakiegoś nieproszonego gościa różdżką Pan. Jednak, gdy zobaczyła, że nikogo z nami nie ma opuściła ją zdziwiona.

-Nic się nie stało? – spytała dla upewnienia.

-Oczywiście, że się stało! – odpowiedziała, jak na mój gust zbyt głośno Dafne. Parkinson ponownie uniosła swój patyk i podeszła do nas szybko próbując dopatrzeć się jakichś szkód, kiedy schyliła się pod sukienkę szmaragdowookiej, ta szybko od niej odskoczyła i wytłumaczyła powoli, o co jej chodziło.

-Stało się to, że Hermiona wygląda jak bogini, nimfa i w ogóle wygląda BOSKO!  - na te słowa czarnooka ponownie przyjrzała się mojemu stroju.

-Wow. – wydukała tylko, a ja zaniepokojona położyłam rękę na jej czole sprawdzając czy nie ma przypadkiem gorączki.

-Zimne – mruknęłam udając zdziwienie. – A byłam pewna, że jesteś chora.

-Doprawdy, śmieszne Riddle. – skwitowała Parkinson.

-Ha! – krzyknęłam nagle, strasząc przy tym ślizgonki.

-Co jest? – zapytały równocześnie.

-Masz Parkinsona Parkinson! – wszystkie naraz padłyśmy na podłogę i zaczęłyśmy się śmiać w niebogłosy.

***

Po chwilowym napadzie głupawki szybko poszłyśmy się umalować i wybrać strój dla Pansy. Poszło ku mojej radości bardzo szybko, gdyż dziewczyna już wcześniej przygotowała sobie trzy sukienki, które chce ubrać. Wszystkie nałożyłyśmy takie same czarne ośmiocentymetrowe szpilki. Starsza siostra Astorii miała na sobie jasną beżową obcisłą sukienkę, która uwydatniała jej atuty. Swoje włosy pofalowała i teraz swobodnie spoczywały na jej ramionach. Mopsica natomiast ubrana była w czarną koronkową u góry, a rozkloszowaną na dole sukienkę, włosy upięła w niesfornego koka. Ja nałożyłam czarną miniówę i falbankową kremową bluzeczkę, zostawiłam swoje włosy takie, jakie były, czyli proste i zarzucone do tyłu. Kiedy weszłyśmy do salonu impreza dopiero się rozkręcała. Wszyscy chłopacy, których mijałyśmy wpatrywali się w nas jak w obrazek rozdziawiając przy tym usta i pozwalając, by ślina ciekła im po brodzie.


-To norma, nie martw się. – szepnęła mi czarnowłosa. W tym samym momencie ktoś mnie złapał od tyłu i odwrócił w swoją stronę. Stanęłam twarzą w twarz z…

sobota, 19 marca 2016

Rozdział 6

Dlaczego się tak dzieje, że w jednym momencie tracimy przyjaciół, którzy mieli być na zawsze?

Nie mogę tego zrozumieć. Wiem, że się zmieniłam, wiem, że teraz nie jestem podobna do tej starej Hermiony i wiem, że teraz nie jestem gryffonką, ale wiem też, że nic złego jeszcze nikomu nie zrobiłam. Więc skąd się wzięły wszędzie te nienawistne miny?

-Bo jesteś córką Voldemorta idiotko! - odpowiedziała moja podświadomość.

-No tak. Głupie pytania. - szepnęłam do siebie.

-Coś mówiłaś? - zapytała mnie Pansy, która szła obok mnie. Zmierzałyśmy właśnie do gabinetu Dumbledora, by poinformować go, że Parkinson oddała mi swoją posadę prefekta, żeby mógł to zatwierdzić w jakichś tam papierach.

-Nie. - odpowiedziałam dosłownie sekundę przed tym jak zderzyłam się z czyimś ciałem. Ślizgonka wciągnęła głośno powietrze, a osoba, na którą wpadłam podała mi rękę, pomagając wstać z podłogi. I wtedy spojrzałam mu w twarz.

-Harry. - powiedziałam cicho, niedowierzając mojemu pechowi.  Chłopak podrapał się po głowie, jak zawsze, gdy znajdował się w niezręcznej dla niego sytuacji.

-Hermiona… Eh… przepraszam, nie patrzyłem przed siebie idąc. – wytłumaczył mi i już chciał mnie wyminąć, kiedy Pansy zabrała głos.

-Tylko tyle Potter? Wpadasz na swoją najlepszą przyjaciółkę i nawet się nie przywitasz?

-Ja… Yyy… Naprawdę się spieszę. Przepraszam. – odszedł pospiesznie nie odwracając się za siebie. Westchnęłam cicho.

-Chodź Pan.

***

Czyli mam rozumieć, że panna Parkinson rezygnuje ze swojego obowiązku prefekta Slytherinu na rzecz panny Riddle? – podsumował dyrektor po tym jak z czarnowłosą przedstawiłyśmy mu naszą decyzję.

-Tak – odpowiedziałyśmy równocześnie. Albus Dumbledore spojrzał na nas swoim prześwitującym wzrokiem.

-No cóż, jeśli panna Riddle chce się podjąć stanowiska, nie mam nic przeciwko. – w tej chwili myślałam, że spadnę z krzesła.

-Naprawdę?! – wymsknęło mi się, jednak szybko zakryłam sobie usta.

-Naprawdę. – potwierdził starzec. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi.

-Proszę – krzyknął od razu Dumbledore. Do gabinetu weszła z gracją profesor McGonagall i na mój i Pansy stanęła jak wryta.

-Oh

-Pani profesor. Czy coś się stało? – zapytał nieco rozbawiony dyrektor Hogwartu.

-Eee… Albusie, ja przyszłam właśnie z tobą porozmawiać. – odpowiedziała kobieta. Jednak, gdy zobaczyła nasze miny, od razu dodała - Na osobności.

-Oczywiście, właśnie skończyliśmy, możecie już wyjść dziewczynki. – posłusznie wstałyśmy i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Zanim wyszłyśmy powiedziałyśmy obie <<Dowidzenia>>, a ja mogłabym przysiąc, że Dumbledore mrugnął mi na pożegnanie.

***

Czekaj, bo ja chyba nie zrozumiałam… Chcesz mi powiedzieć, że masz znaleźć dla swojego ojca puchar Zeusa?! – krzyknęła Parkinson, po tym jak opowiedziałam jej i Blaise’owi o liście od Voldemorta.

-Dopisuje się do pytanio-krzyku! – powiedział podekscytowany Zabini i zaczął machać ręką, żeby zwrócić na siebie moją uwagę, a ja zaśmiałam się na jego dziecinne zachowanie.

-No tak, Pansy. – dziewczyna otworzyła z wrażenia buzię.

-Super.

-Ale chwila, chwila – zaczął ślizgon – Co z Draco? Chyba mu też o tym powiesz, co nie?

-No… tak, Blaise

-Masz zamiar dzisiaj mówić "no tak", czy przejdziemy już do momentu, w którym to nam się żalisz, że mu nie ufasz…

-Kto, komu nie ufa? – zapytał Malfoy, który właśnie wszedł do salonu Slytherinu. Wszyscy spojrzeliśmy na niego wystraszeni.

-Stary… Myślałem, że ty już dawno śpisz w swoim dormitorium. – zaczął biedny Zabini wstając z podłogi, na którą upadł, gdy blondyn się odezwał
  

-Byłem… Gdzieś…