czwartek, 8 października 2015

Rozdział 4

Hermiona! Wstawaj szkoda dnia! - już od samego rana Pansy krzyczała mi do ucha. Była dopiero 6 rano, jednak nie przeszkadzało to dziewczynie by skakać po mnie bez opamiętania. Nie mogę niestety przyznać, że jej mała waga była nie odczuwalna. Ponieważ tak nie było.

-Pan! To boli! - wrzasnęłam. Chyba mnie w końcu zrozumiała, bo przestała skakać, tylko siedziała na moich plecach w pozie jakby miała za chwile się ode mnie odbić, jednak skok nie został wykonany.

-Niech będzie, ale wstań w końcu - poddała się dziewczyna.

-Wedle życzenia - powiedziałam z nutką ironii w głosie. Teraz chyba rozumiem co czuły moje współlokatorki w Hogwarcie, budzenie kogoś z samego rana jest koszmarne. Mimo wszystko posłusznie wstałam, wcześniej spychając z siebie ślizgonkę.

-Auć! Riddle ty wredna dupo! Za grosz szacunku. - prychnęła.

***

Szybko się ubrałam i razem z Pansy pobiegłyśmy do jadalni na śniadanie. W czasie drogi dziewczyna zapytała mnie dlaczego wczoraj po rozmowie z ojcem nie wróciłam z powrotem do kuchni dokończyć naleśniki.

-Źle się poczułam. - odpowiedziałam cicho, bojąc się, że jak spróbuję mówić głośniej to czarnowłosa usłyszy moją niepewność w głosie. Kiedy doszłyśmy przywitałyśmy się z moją mamą i chłopakami, którzy najwyraźniej szybciej się dzisiaj wyrobili ze wstawaniem. Razem z Parkinson usiadłyśmy na swoich miejscach, ja obok mamy, a ona obok Draco. Nałożyłam sobie na talerz naleśnika i rozejrzałam się po stole w poszukiwaniu dżemu truskawkowego. Posmarowałam naleśnika, po czym powoli zaczęłam przeżuwać pierwszy kęs. Ze zdziwieniem uznałam, że to chyba najlepszy naleśnik jaki kiedykolwiek jadłam.

-Jak skończcie jeść, szybko się przygotujcie i przyjdźcie do holu. Tom uznał, że możecie pójść na Pokątną na zakupy. Ale macie wszyscy udawać, że wcale się nie zakolegowaliście. Od naszych informatorów dowiedzieliśmy się, że Potter z Wesley'amy też tam dzisiaj będą, więc to idealna okazja, abyś pokazała kochanie, że masz się dobrze. Powiesz im, że strasznie się wystraszyłaś kiedy zobaczyłaś swoich rodziców martwych, więc się ukryłaś. Zrozumieliście? - zapytała kobieta. Wszyscy przez chwilę wpatrywaliśmy się w moją mamę osłupieni. Dopiero po krótkiej chwili pokiwaliśmy głowami na znak zgody.

-Doskonale.

***

Nadal lekko zdziwieni czekaliśmy na Narcyzę Malfoy, która miała nas przetransportować do Dziurawego Kotła skąd mieliśmy się udać na ulicę czarodziejów. Matka Dracona zjawiła się parę chwil po nas i z gracją godną arystokratki podeszła do mnie, Draco, Pansy i Blaise'a. Złapaliśmy się za ręce i teleportowaliśmy się. Ja jako pierwsza ruszyłam na zaplecze baru. Wyjęłam różdżkę i stuknęłam w odpowiednie cegiełki. Gdy skończyłam cegły zaczęły się przesuwać ukazując mi ruchliwą o tej porze dnia ulicę Pokątną. Wyciągnęłam z kieszeni spodni kartkę z listą potrzebnych mi na ten rok podręczników, którą godzinę wcześniej tam włożyłam. Postanowiłam najpierw udać się do "Esów i Floresów" po książki. Ruszyłam w stronę księgarni przepychając się przez tłum ludzi. Po drodze jakaś czarownica wbiła mi łokieć w żebro, a jakiś inny czarodziej nadepnął mi na stopę. Mogę uznać to za naprawdę dobry wynik, rok temu wróciłam do domu z limem pod okiem. Wchodząc do księgarni poczułam cudowny zapach książek. Podeszłam do ekspedientki i podałam jej listę z książkami. Była to na oko trzydziestoletnia kobieta. Miała zwykłe brązowe włosy, które spięła w koka. Jej średnia postura niczym się nie wyróżniała. Wygląda na miłą. Po paru minutach wróciła z kompletem podręczników. Kupiłam jeszcze nowe pióra i pergaminy. Wychodząc z księgarni odetchnęłam z ulgą, bałam się, że jak pójdę na ostatnią chwilę po książki, to zostanę pustkę. Warto też pójść do Ollivandera po nową różdżkę, ta nie za bardzo już do mnie pasuje. Przeszłam przez ulicę i znalazłam się przy małym, wąskim, wyglądającym dość nędznie sklepie. Jednak jego zawartość okazywała się bogatsza. Było tu pełno regałów z różdżkami. Nie mogłam nigdzie skupić wzroku. Po chwili od mojego wejścia usłyszałam odgłos kroków. Ollivander stanął za ladą.

-W czym mogę pomóc? - zapytał miło staruszek.

-Chciałabym kupić nową różdżkę. - odpowiedziałam pewnym głosem.

***

Kiedy kupiłam magiczny patyk, który był sztywny, zrobiony z ostrokrzewu i włókna ze smoczego serca, postanowiłam trochę odpocząć, więc poszłam do lodziarni, która znajdowała się tuż obok sklepu wytwórcy różdżek. Podeszłam do ekspedientki i zamówiłam sobie lody czekoladowe z kolorową posypką. Ruszyłam w stronę stoliku i usiadłam na krześle, rozkoszując się pysznym smakiem loda. Rozmyślałam o jutrzejszym wyjeździe do Hogwartu. Jakoś nie wyobrażam sobie min gryffonów kiedy usłyszą, że przenoszę się do Slytherinu. Boję się jedynie ujrzeć ból na twarzy Harrego. Zbyt wiele przeszedł, by teraz dowiadywać się, że jego najlepsza przyjaciółka jest córką czarnoksiężnika, którego nienawidzi. Moje rozmyślania przerwał dzwoneczek który zadzwonił informując, że przyszedł nowy klient. Jakby od niechcenia odwróciłam się w stronę wejścia.

***

Ron wszedł do środka, dość głośno rozmawiając z Harrym i Ginny. Zawahałam się. Co jeśli mnie znienawidzą? Albo... Nie! Stop Hermiono! Nawet jeśli mnie znienawidzą, to będzie oznaczało tylko i wyłącznie to, że nigdy nie zasługiwali na moją przyjaźń. Co prawda będzie bolało, ale wolę żyć chwilą, a na tą chwilę nadal jesteśmy przyjaciółmi. Jako pierwszy zauważył mnie Harry. Jego twarz się jeszcze bardziej rozpromieniła, o ile to było możliwe. Szybko podszedł do mojego stolika i się dosiadł.

-Jak dobrze, że żyjesz. - zaczął rozmowę. - Bałem się, że cię już nigdy nie zobaczę. - posmutniałam.

-Też się bałam Harry. Tak bardzo tęsknię za rodzicami. - skłamałam gładko. W tym samym czasie podeszli do nas Weasleyowie.

-Hermiona! Ty żyjesz! - krzyknął uradowany rudzielec.


-Nie. Jestem martwa głupi ośle. - odpowiedziałam w myślach.