Gdzieś, znaczy gdzie? – zapytał Zabini przyjaciela.
-Znaczy, że z dala od ciebie. – odpowiedział
wymijająco blondyn po czym ruszył w stronę swojego dormitorium, jednak ledwo
przeszedł dwa kroki, gdy został uderzony jedną z poduszek leżących na kanapie.
-Ej! A to, za co? – odwrócił się gwałtownie i spojrzał na
naszą trójkę groźnie. – Które z was to było?
-To ja! – rzekłam odważnie.
-Wcale nie! To ja! – zawtórował mi Blaise.
-Skądże! To ja! – dopowiedziała Pansy, która rzeczywiście
była tą, która rzuciła w Dracona. Zaczęliśmy się teatralnie przekrzykiwać, aż w
końcu biedny ślizgon o jasnych blond włosach westchnął zmęczony i bez słowa
skierował się do swojego dormitorium.
***
Odbiło mu. Totalnie zbzikował. Nigdy przenigdy nie odszedł
bez słowa. Przecież on zawsze musiał mieć ostatnie słowo. – powiedziała
Parkinson, kiedy zmierzałyśmy razem na śniadanie.
-Gadasz jak pokręcona. Był zmęczony i najwyraźniej nie miał
ochoty na przekomarzanie się z nami. – jednak mimo moich słów nie byłam do
końca przekonana o swojej racji. Co prawda, rzeczywiście mogło być tak, że
Draco nie miał ochoty na głupie zabawy, ale coś niepokojącego było w jego
późnym powrocie do kwater Slytherinu. Sam Blaise mówił, że był pewny, iż
arystokrata śpi. To daje do myślenia.
-Miona, patrz! – czarnowłosa wskazała na coś przed nami.
Spojrzałam się w miejsce, w które wskazywał palec ślizgonki i… Na Godryka! Tuż
przy samym wejściu do Wielkiej Sali stali moi przy… byli przyjaciele, ale nie
to było takie ciekawe. Najważniejszą rolę w tym wszystkim odgrywali stojący
naprzeciw nich, ślizgoni, którzy mierzyli w Gryffonów swoimi różdżkami. Tamci
oczywiście nie byli dłużni. Zapowiada się na walkę.
-Ojej… niedobrze. – jęknęłam przerażona poczynaniami
chłopaków. Błagam niech przyjdzie jakiś
prefekt i ich uspokoi… chwila… ja jestem prefektem!
-Macie natychmiast opuścić różdżki! – wrzasnęłam z mocą w
głosie, która nawet mnie zdziwiła i szybkim krokiem podeszłam do zbiorowiska,
które zdążyło się zebrać zapewne oczekując niesamowitej walki Gryffindor kontra
Slytherin.
-Odejdź Mionka, to sprawa między nami, a tymi kocicami z
Gryffindoru. – machnięciem ręki czarnoskóry pokazał mi żebym się odsunęła. W
tej chwili nie był tym miłym chłopakiem, tylko tym, który gardzi czarodziejami
z „brudną krwią” i mugolami, nie ma serca i jest cyniczny do granic możliwości.
-Kocicami? Serio Blaise? – zapytał rozbawiony Malfoy nie
odwracając wzroku od Harry’ego i Rona. Zabini na to pytanie prychnął wyraźnie
rozbawiony.
-Nie nazwę ich przecież lwami. To by był zbyt wielki tytuł,
który nie oddawałby w sobie jak „cudowni” są.
-No tak racja, nie pomyślałem. Przy Pottim i Wazlibie mój
mózg się zacina. Cud, że oni je jeszcze posiadają. Gdybym był mózgiem Łasica
już dawno bym zwiał. – na głośne przemyślenia szarookiego zaśmiało się wielu
ślizgonów, natomiast gryffoni skwitowali to jedynie rozgniewanymi minami gotowi
stanąć w obronie swoich przyjaciół. Mimo, że już nie byłam Gryffonką poczułam
sympatię do swoich kolegów i koleżanek ze starego domu, zawsze podobało mi się
jak stają w obronie przyjaciół i bezbronnych.
-Zamknij się Malfoy! – ryknął Ron robiąc krok w przód.
-Ej! Spokojnie koteczku! Jeszcze się zmachasz, a my nawet
nie zaczęliśmy. – zadrwił Draco uśmiechając się wrednie, jakby wiedział o
czymś, o czym dwaj gryffoni nie wiedzą.
-I nie zaczniecie. – powiedziałam stając pomiędzy walczącymi
jak na razie słownie uczniami.
-Niby, dlaczego?
-Bo jestem prefektem i odejmę wam punkty, jeśli rzucicie,
chociaż jedno zaklęcie. – położyłam dłonie na biodrach jak zawsze, gdy
pouczałam Harry’ego i Rona, gdy jeszcze nie wiedziałam, że jestem córką
Voldemorta i wiodłam ciężkie życie szlamy.
-Ja też jestem prefektem i…
-Powinieneś dawać przykład Ronaldzie. – dokończyłam za
rudzielca. Przez krótki moment wyglądał na skruszonego. Niestety tylko moment,
bo zaraz po tym szybko uniósł różdżkę i rzucił zaklęcie rozbrajające w stronę
niespodziewającego się takiego ruchu ze strony chłopaka Zabiniego. Mimo to
brązowooki w ostatniej sekundzie zdołał odparować atak. Wkurzył się nie na
żarty. Z niesłychaną szybkością podniósł swój magiczny patyk celując w
niebieskookiego i krzyknął:
-Jęzlep!
-Yghhh…
-Tarantallegra! –
rzucił nagle Harry w Blaise’a. Ten śmiejąc się z Weasley’a nawet nie zauważył,
że jest atakowany, przez co jego nogi zaczęły wywijać dzikie pląsy.
-Cholera.
-Levicorpus! – tym
razem to Książę Slytherinu postanowił zaatakować. Wybraniec z dziwną lekkością
odparował zaklęcie i obaj zaczęli się pojedynkować w pojedynkę, jako iż ich
przyjaciele zostali wyeliminowani. Natomiast ja odwróciłam się na pięcie i
zamierzałam nie ingerować w sprawy tej dwójki, bo jeszcze dostałabym jakimś zaklęciem.
Cóż, przynajmniej próbowałam. Zatrzymał mnie tylko na chwilę Diabeł proszący
bym zdjęła z niego klątwę pląsających nóg, jednak skwitowałam to jak on
wcześniej mi, machnięciem ręki. Podeszłam to czerwonej z wesołości Pansy, która
próbowała ukryć swoje rozbawienie zasłaniając twarz włosami i wzięłam ją pod
rękę. Lekkim, łukiem ominęłyśmy zbiegowisko zdziwione, że jeszcze żaden
nauczyciel nie przyszedł zrobić porządku, raz przykucając byśmy nie dostały
jednym z zaklęć, które pofrunęło w naszą stronę i weszłyśmy do Wielkiej Sali.
***
Minerva McGonagall dopadła nas zaraz po tym jak usiadłyśmy
przy stole ślizgonów pytając, co to za zamieszanie na korytarzu. Jakby sama nie
mogła sprawdzić, leniwa wiedźma. Potulnie odpowiedziałyśmy, że nie mogłyśmy się
przedrzeć przez zbyt wielkie zbiorowisko uczniów, aby zobaczyć. Nauczycielka
spojrzała na nas tylko zamyślona i szybkim krokiem skierowała się w stronę
dzisiejszej atrakcji w Hogwarcie.
***
Lekcje dłużyły mi się dzisiaj niemiłosiernie, chociaż byłam
zadowolona, bo jutro jest sobota i dzisiaj będę mogła rozpocząć poszukiwania
pucharu Zeusa, zaczynając oczywiście od biblioteki. Poszukam jak najwięcej
informacji o nim, przestudiuję je i zabiorę się za szukanie zabytku w
miejscach, w których może być ukryty. To najlepszy plan, jaki mam… i jedyny.
Oparłam ręce na ławce wzdychając cicho, jak nie znajdę go do świąt to mój
ojciec pewnie mnie srogo ukaże, mam nadzieję, że nie padną żadne niewybaczalne
zaklęcia.
-Hermiona! – szturchnęła mnie wyraźnie zniecierpliwiona
Dafne Greengrass, z którą siedzę na Numerologii. Spojrzałam na nią nie
rozumiejąc, dlaczego mnie szturcha.
-Co…
-Lekcja się skończyła. – powiedziała puszczając mi oczko.
-Oh… Dzięki. – wyszczerzyłam w jej stronę zęby. Bardzo ją
polubiłam, co prawda była jedną z plotkar w domu węża, jednak nie dało się nie
polubić tak żywej osoby. Była jakby damską wersją Zabiniego, dlatego nie
zdziwiłam się, gdy wyznała mi, że skrycie podkochuje się w najlepszym
przyjacielu Malfoy’a. Oczywiście przy wszystkich udaje zimną dziewczynę,
nienawidzącą mugoli i mugolaków szczycącą się czysto krwistymi ideami. Za
szczyt honoru uznałam spiknięcie jej z Diabełkiem. Przyjaźnią się już, więc
przynajmniej ten punkt mamy za sobą. Dziewczyna jest blond pięknością, mającą
piękne szmaragdowo-zielone oczy i wiedzącą jak dobrać garderobę by wyglądać jak
bogini, czego zazdrości jej wiele dziewczyn w szkole. Ma młodszą siostrę
Astorię, będącą jej lustrzanym odbiciem, z wyjątkiem brązowych jak gorzka
czekolada włosów.
-Będziesz na dzisiejszej imprezie? – zielonooka ponownie
wyrwała mnie z letargu.
-Eh… raczej nie.
-Dlaczego? Mówię ci, choć, na co dzień wszyscy w domu
Salazara wyglądają na sztywnych to, kiedy wyprawiają jakąś imprezkę to
normalnie… brak słów!
-Rozumiem, ale miałam w planach posiedzieć w bibliotece i
odrobić zadania. – w sumie to nie skłamałam, rzeczywiście wybieram się do
biblioteki, jednak odrobienie prac zadanych na weekend ma być tylko bonusem.
-W… bibliotece?! Dziewczyno! Mowy nie ma! Chcesz czy nie
zabiorę cię tam i przy okazji zrobię na bóstwo. Poprawił ci się wygląd, więc
dużo robić nie muszę. Natychmiast idziemy do dormitorium przekopać twoje
ciuszki!
***
Na Salazara! Jak ty to zmieściłaś w kufrze? Przecież tych
ubrań jest z miliard! – pisnęła zachwycona, a zarazem zdziwiona Greengrass.
Byłyśmy w moim dormitorium i przeglądałyśmy moje ubrania, albo zaczniemy je
przeglądać, bo stojąca obok mnie Dafne na chwilkę się zacięła podziwiając moją
garderobę. Zapomniałam wspomnieć, że pokój mam cały dla siebie dzięki
stanowisku prefekt Slytherinu. Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego Pansy
odstąpiła mi stanowisko i wszystkie wygody, jakie się miało dzięki niemu. Gdy
zapytałam o to dziewczynę ta tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:
-Wolałam mieszkać z dziewczynami, a jak zostałam prefektem
musiałam się przenieść do osobnego pokoju i jakoś tak zabrakło mi naszych
nocnych ploteczek.
W każdym razie nie kwestionowałam jej wyboru, bo i po co?
Tylko cieszyłam się z prywatności, jaką dawała mi osobna sypialnia, łazienka i
garderoba.
***
Pokazuj się! Muszę zobaczyć czy dobrze leży. – przymierzałam
już setny raz ubrania, jakie wybrała mi Daf. Na początku myślałam, że pójdzie
nam to gładko, grubo się myliłam. Raz nie spodobało jej się jak ugina się spódniczka
podczas chodzenia, raz bluzka za dużo zakrywała, a jeszcze innym razem zbyt
wyzywająco wyglądałam. Wyszłam z łazienki z miną skazańca i przeszłam wzdłuż
pokoju i z powrotem, aby panna specjalistka w „spraw by Hermiona Riddle
znienawidziła wyzywające ubiory” mogła sprawdzić czy moja miniówa dobrze leży
podczas ruchu. Przez dłuższą chwilę była cisza, więc zaniepokojona odwróciłam
głowę w stronę oniemiałej córki, Greengrassów. Stała z szeroko rozdziawioną
buzią i błyszczącymi z… zachwytu oczami?
-I jak? – zapytałam ostrożnie, gotowa zawołać Pansy, którą
blond włosa wywaliła i kazała zaczekać, aż wybierze mi idealne ciuchy i
wystylizuje.
-Jest… IDEALNIE! – wrzasnęła dziewczyna i podbiegła do mnie
otrzepując z mojej bluzki paproszki, które musiały się do niej przyczepić,
podczas gdy rzuciłam ją na ziemię. Oczywiście przypadkowo zamachnęłam się nią i
tak jakoś wypadła mi z ręki… Ale to szczegół. Nagle drzwi się otworzyły i do
środka wpadła z gotową do zaatakowania jakiegoś nieproszonego gościa różdżką
Pan. Jednak, gdy zobaczyła, że nikogo z nami nie ma opuściła ją zdziwiona.
-Nic się nie stało? – spytała dla upewnienia.
-Oczywiście, że się stało! – odpowiedziała, jak na mój gust
zbyt głośno Dafne. Parkinson ponownie uniosła swój patyk i podeszła do nas
szybko próbując dopatrzeć się jakichś szkód, kiedy schyliła się pod sukienkę
szmaragdowookiej, ta szybko od niej odskoczyła i wytłumaczyła powoli, o co jej
chodziło.
-Stało się to, że Hermiona wygląda jak bogini, nimfa i w
ogóle wygląda BOSKO! - na te słowa czarnooka ponownie przyjrzała się
mojemu stroju.
-Wow. – wydukała tylko, a ja zaniepokojona położyłam rękę na
jej czole sprawdzając czy nie ma przypadkiem gorączki.
-Zimne – mruknęłam udając zdziwienie. – A byłam pewna, że
jesteś chora.
-Doprawdy, śmieszne Riddle. – skwitowała Parkinson.
-Ha! – krzyknęłam nagle, strasząc przy tym ślizgonki.
-Co jest? – zapytały równocześnie.
-Masz Parkinsona Parkinson! – wszystkie naraz padłyśmy na
podłogę i zaczęłyśmy się śmiać w niebogłosy.
***
Po chwilowym napadzie głupawki szybko poszłyśmy się umalować
i wybrać strój dla Pansy. Poszło ku mojej radości bardzo szybko, gdyż
dziewczyna już wcześniej przygotowała sobie trzy sukienki, które chce ubrać.
Wszystkie nałożyłyśmy takie same czarne ośmiocentymetrowe szpilki. Starsza
siostra Astorii miała na sobie jasną beżową obcisłą sukienkę, która uwydatniała
jej atuty. Swoje włosy pofalowała i teraz swobodnie spoczywały na jej
ramionach. Mopsica natomiast ubrana była w czarną koronkową u góry, a rozkloszowaną
na dole sukienkę, włosy upięła w niesfornego koka. Ja nałożyłam czarną miniówę
i falbankową kremową bluzeczkę, zostawiłam swoje włosy takie, jakie były, czyli
proste i zarzucone do tyłu. Kiedy weszłyśmy do salonu impreza dopiero się
rozkręcała. Wszyscy chłopacy, których mijałyśmy wpatrywali się w nas jak w
obrazek rozdziawiając przy tym usta i pozwalając, by ślina ciekła im po brodzie.
-To norma, nie martw się. – szepnęła mi czarnowłosa. W tym
samym momencie ktoś mnie złapał od tyłu i odwrócił w swoją stronę. Stanęłam
twarzą w twarz z…